środa, 19 listopada 2008

:)

Z maleńkim Xie Duohao, czyli Martinem. Jest za malutki, żeby reagować na angielskie imię, a właściwie zbyt rozkojarzony, bo wiecznie w swoim świecie. To musi być bardzo piękny świat, bo Xie Duohao wciąż się uśmiecha. Czasem na chwilkę się "obudzi", wtedy uda mu się policzyć do pięciu i to po angielsku. Albo wspiąć mi się na kolana, złapać mnie za nos i z obłędem w skośnych oczkach powtarzać "saadzy... saaadzyyy..?", czyli po syczuańsku "co to?". Fascynuje go oczywiście mój kolczyk. A jak założę jeszcze aparat na zęby, to zabawy jest na dobry kwadrans!
Do tego maleństwa będę tęsknić w Warszawie! Xie Duohao pewnie nawet mnie nie zapamięta, choć mówi do mnie "cioteczko".

1 komentarz:

bloodsugar pisze...

na tym drugim wyglądasz jakbyś szykowała się do przegryzienia mu tchawicy :D:D