czwartek, 29 stycznia 2009

:)


Powoli żegnam się z Chinami. Ostatnia (?) porcja zdjęć wstawiona z lotniska w Pekinie.








środa, 28 stycznia 2009

Dżu ni Czun Dzie kłajle!!!!! xD *

Z przytulnego hostelu przeniosłam się do mieszkania Arturo. Niewątpliwą wadą mieszkania jest prawie kompletny brak okien, niewątpliwą zaletą – sprawne ogrzewanie i bojler. Obecność Arturo też należy do zalet. Bilans wypada na plus. Mieszkanie, ze swoimi kiedyś białymi ścianami, brakiem mebli i wykafelkowaną podłogą, przypomina mi moje pierwsze chińskie lokum - w Pingu. Pierwszej nocy u Arturo, mogłam wywołać w sobie żywe wspomnienie tych samych uczuć, w których towarzystwie zasypiałam pierwszej nocy w Pingu. Byłam wtedy troszkę samotna. Byłam bardzo daleko od wszystkiego, co znałam. Teraz, nie dość, że Chiny przestały być końcem świata i czuje się tu zupełnie normalnie, zupełnie u siebie, to jeszcze od Warszawy dzielą mnie dwie tylko dwie doby. Do momentu, w którym w piątek wysiądę z samolotu na Okęciu, wszystko wydaje się idealnie przewidywalne, wszystko jest odwrotnością tego, co było pół roku temu. Pół roku temu, gdy czekałam na samolot do Chin, przede mną była niewiadoma. W sumie, prawdopodobnie wcale nie większa, niż gdybym cały ten czas spędziła w Warszawie, ale na pewno bardziej jaskrawa. Tak jaskrawa, że niepewność i strach, które dopadły mnie pierwszej nocy w Pingu, byłam w stanie przywołać przedwczorajszego wieczora. Pamiętam upał, pamiętam burzę, pamiętam awarię elektryczności. I te owady. Przedmieścia Pekinu latem.

A teraz Pekin wczesną wiosną. W rozumieniu Chińczyków lunarny Nowy Rok, to początek wiosny. I rzeczywiście, od wczoraj jest o dziesięć stopni cieplej i zimno nie kąsa już wściekle w każdą odsłoniętą część ciała. Byłam nawet w stanie wyprawić się z całym narodem chińskim, który w wakacje postanowił zwiedzać, na spacer po Wielkim Murze. W ostatnim czasie odhaczyłam sporo dziecięcych marzeń, robiąć miejsce na nowe... Teraz, w miejsce marzenia o zobaczeniu Wielkiego Muru, wstawiłam marzenie, żeby przejść jakieś sto kilometrów wzdłuż jego najdzikszych fragmentów. Z dala od całego narodu, który zwiedza w wakacje.

Rok Wołu rozpoczęłam hucznie. Wyrównałam tymsamym bilans po „naszym” Nowym Roku, kiedy to spacerowałam po plaży z butelką rumu w ręku.

Arturo surowo nakazał imprezę, wzięliśmy więc taksówkę do Beihai, gdzie spotkaliśmy się z trzema grupami zagranicznych nauczycieli. Tymi, co wyjeżdżali z Chin, tymi, co mieli jeszcze zostać, i z tymi, co dopiero przyjechali. Wszyscy wydali mi się nadludzko ogromni, co potwierdziło moje smutne przypuszczenia, że nie urosłam, tylko Azjaci są malutcy.

Później były fajerwerki i dużo drinków. A później Arturo stwierdził, że jesteśmy starzy. Odwróciłam się w moim fotelu i zapytałam chłopaka, który siedział najbliżej, ile ma lat. Zupełnie zaskoczony, powiedział, że dziewiętnaście. To samo pytanie skierowałam do jego znajomka i tym razem odpowiedź była jeszcze gorsza. Osiemnaście. Arturo miał rację. Cholera.

Chyba powinnam przestać bawić się w jeżdzenie pociągiem po Chinach i zająć się czymś poważnym. Problem w tym, że zupełnie, ale to zupełnie nie mam na to ochoty. Najbliższe pół roku, uniwersyteckie pół roku, będzie w pewien sposób poważne. Mam nadzieje, że na wiele innych sposobów będzie też zupełnie nie poważne. A później, a później to się zobaczy.

Może dobrze było by zająć się jeżdżeniem pociągami po Japonii?

Zobaczy się później.


*祝你春节快乐! Zhu ni Chun Jie kuaile! Szczęśliwego Festiwalu Wiosny!


czwartek, 22 stycznia 2009

Zakazane Miasto

Ze mną chyba nie wszystko jest w porządku. Miesiąc na Filipinach, a ani razu nie obudziłam się z taką werwą i energią, jak dziś, w mroźny poranek, gdy temperatura spadła do minus piętnastu, a wiatr wpycha oddech z powrotem głęboko do płuc. Piękny dzień! Ani jednej chmury. Ubrałam się we wszystko, co posiadam, zawinęłam na wierzch wełnianym szalem i z aparatem fotograficznym niemal pobiegłam do bram Zakazanego Miasta. Udało mi się kupić bilet studencki, tłumacząc, że studiuję na Uniwersytecie Syczuańskim i tym sposobem zaoszczędziłam trzydzieści yuanów na kalendarzyk ze sklepu z pamiątkami. Pełnia szczęścia.
Cóż mogę powiedzieć. Zakazane Miasto, rezydencja czternastu chińskich cesarzy, robi wrażenie. Jest ogromne, niesamowite, zapierające dech w piersiach. Nierealne. Ale jedyne, o czym mogłam dziś myśleć, spacerując po placach i alejach, to jak bardzo musiały tu marznąć cesarskie tyłki. A musiały marznąć tęgo, zwłaszcza w takie dni, jak dziś. Ostatnie dni lunarnej zimy, tuż przed Festiwalem Wiosny. Właśnie w takie dni w pałacu cesarskim panować musiał zgiełk, gorączkowe przygotowania do obchodów Nowego Roku. Trudno sobie to wyobrazić, gdy jedynym, co pozostało po Dworze, są budynki. Zimne ściany i chodniki. Zakazane Miasto jest pięknym trofeum w zbiorach Chińskiej Republiki Ludowej. Jak każde trofeum, jest totalnie i nieodwracalnie martwe.










Chciałam dodać, że zrobienie tych kilku zdjęć kosztowało mnie doprowadzenie palców do stanu, w którym nie mogłam już przycisnąć spustu aparatu xD


Pekin Pekin Pekin Pekin!!!!

Napisałam kiedyś, że wystarczy wsiąść w samolot do Pekinu, żeby po dziesięciu godzinach lotu przespacerować się po placu Tiananmen. W moim wypadku sprawa okazała się trochę bardziej skomlikowana, bo nie tylko wsiadłam w samolot do Pekinu, ale i przejechałam pociągami całe Chiny z północy na południe i z powrotem. Cztery razy wsiadałam w samolot w Azji, zdążyłam nawet nauczyć się kilku chińskich słów, a na placu Tiananmen nie byłam.

Wysiadłam dziś z pociągu i, gdy tylko pozbyłam się plecaka, skierowałam swoje kroki właśnie tam, na plac Tiananmen. Pekin jest zamarznięty na kość. Ja też szybko zamarzłam. Temperatura odczuwalna: minus dziewiętnaście stopni Celsjusza. Wyjęcie aparatu fotograficznego grozi poważnymi odmrożeniami, zwłaszcza komuś, kto ostatni miesiąc spędził na Filipinach. Ledwo dotrzęsłam się pod portret Mao, po drodze zaliczając smażony ryż z jajkiem, ledwo zdążyłam wyciągnąć aparat, a dziesięciu w równych rządkach biegnących żołnierzy przegoniło mnie i okutaną w różowy szalik Chinkę. „Nie wolno” - tyle usłyszałam i zmuszona byłam wrócić do hostelu. Jest po prostu za zimno, żeby usiłować dowiedzieć się o co chodzi. Jeśli zamarza wyświetlacz telefonu, znaczy, że jest zdecydowanie za zimno.

Jutro mam spotkać się z Arturo. Nie wyobrażam sobie zwiedzania Pekinu w ten ziąb, może uda mi się pożyczyć od niego więcej ubrań?

A teraz siedzę sobie w ciepłym salonie Peking Youth Hostel i błogosławię herbatę imbirową. Choć dłonie nadal mam zgrabiałe.

środa, 10 grudnia 2008

tak kazdego dnia rozbudowuje sie Hong Kong

a nowosci ode mnie na http://www.kawairum.blogspot.com/

na razie chinom mowie ZAIJIAN, do widzenia

niedziela, 7 grudnia 2008

HK tuż przed Świętami Bożego Narodzenia 2008

Wczoraj rano trzy brzydkie Walijki zawinęły się na lotnisko i poleciały na Bali. Do pokoju dokwaterowano mi flegmatyczną Amerykankę, Szwajcara i Łotysza. Amerykanka ratuje w moich oczach honor swoich pobratymców, bo zdaje się mieć całkiem niezłe pojęcie o świecie. Kiedy powiedziałam, że jestem z Polski, zapytała mnie, jak oceniam wizytę Dalajlamy w Gdańsku, z okazji dwudziestej rocznicy obalenia Muru Berlińskiego. Poczułam się głupia. No bo co, no miło, że przyjechał. Polubiłam od razu Amerykankę. Szwajcar jest człowiekiem wyjątkowo nijakim i mimo ze widziałam go rano, nie rozpoznałabym go na ulicy, Łotysz za to zdaje się sympatyczny i po trzech wypowiedzianych przez niego słowach wiedziałam, że pochodzi z Europy Wschodniej. Posądziłam go nawet o bycie Polakiem. (Czy przypadkiem wszyscy nie upierają się, że Polska leży w Europie Centralnej? To kwalifikowało by Rosję, jako Europę...)
Przedwczoraj popłynęłam promem na wyspę Lantau, obfotografowałam wielkiego Buddę z brązu i rybacką wioskę. Na najlepszy widok - czerwone słońce zachodzące za domami na palach - rozładowała mi się bateria. Wczoraj wjechałam tramwajem, pnącym się pod kątem czterdziestu pięciu stopni, na The Peak, czyli punkt widokowy, z którego roztacza się piękna panorama na miasto. Więcej atrakcji w Hong Kongu postanowiłam nie odhaczać. Chcę zostawić sobie coś na następną wizytę w tym mieście, bowiem city life smakuje zdecydowanie lepiej w dobrym towarzystwie. Sama wolę posiedzieć w kawiarni, czytając książkę.
Zdaje się, że uda mi się jutro przed wylotem do Manili kupić bilet lotniczy z Shenzhen do Pekinu, co oszczędziło by mi tłuczenia się z bagażami pociągiem ( tak, nadal kocham pociągi, ale noszenie plecaka plus torby komputerowej jest mało sympatyczne.. Zważywszy też na to, że w Chinach przedsprzedaży biletów nie ma wcześniej niż trzy dni przed odjazdem, a kiedy przyjadę tuż przed lunarnym nowym rokiem do Guangzhou wszystkie miejscówki będą już wykupione.)
Jutro wieczorem będę już w Manili, ale pewnie pierwszym, co zrobię, będzie położenie się do łóżka. Następne posty pojawią się pod adresem Kawa i Rum.
Za chwilę wsiadam w metro, żeby zostawić komputer u Chiu. Mam nadzieję, że nie wyniknie z tego nic niesympatycznego, ale babka wydaję się w porządku, polecona mi przez dobrą znajomą.
Życzcie mi dobrej podróży. A ja życzę wszystkim Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! Przecież już po Mikołajkach. Brakuje mi tu kolęd i zimowej atmosfery, brakuje mi Przyjaciół i Rodziny. Dlatego wysyłam tym bardziej serdeczne życzenia zdrowia, radosnych chwil przy wspólnym stole i oby świąteczna życzliwość została z Wami na cały Nowy Rok! Buziaki, kochani!

sobota, 6 grudnia 2008