Ren Min Gong Yuan jest mały i tłoczny. Emeryci z ogromnymi lustrzankami cyfrowymi fotografują chryzantemy i siebie na ich tle, młode kobiety na macierzyńskim fotografują swoje pociechy na tle czego się da, przedstawiciele wszystkich zawodów i grup wiekowych piją hektolitry zielonej herbaty. Zupełnie sympatycznie. Pogoda była bezwietrzna, słupek rtęci podskoczył do dwudziestu siedmiu stopni i od razu poczułam, że pozbyłam się już przeziębienia.
Wielką atrakcją parku w dniu dzisiejszym była oczywiście blondynka, której z ukrycia, a także „na bezczelnego” zrobiono dziesiątki zdjęć. W końcu postanowiłam, że też chcę mieć z tego jakąś przyjemność i zaczęłam fotografować moich fotografów, a także siebie z nimi. Robiąc pewne siebie miny i rzucając półsłówkami, udawałam, że świetnie znam chiński, a Denna tłumaczyła wszystkim, że właściwie to ja jestem Chinką, tylko wychowałam się w Europie. Oszukałyśmy w ten sposób dobre dziesięć osób... Najwyraźniej zupełnie naturalne wydaje się, że od wychowywania w Europie rosną blond włosy.
W drodze powrotnej do Longquan z autobusowej półki zleciała wprost na szanowną głowę szanownej pani dyrektor trzy litrowa butelka wody. Pani dyrektor, kobieta równie szanowna, co twarda, nawet się nie skrzywiła i postawiła butelkę na siedzeniu za sobą, obok Chrisa. A Chris butelkę podniósł i wyciągną w moim kierunku.
- Słucham?
- Wydawało mi się, że gentelmenem w tym towarzystwie jesteś ty – odpowiedziałam słodziutko i uszczęśliwiona patrzyłam na biednego Amerykanina, nie mającego pojęcia, o co mi chodzi. Czy na prawdę, na prawdę nie mogli przysłać do Longquan Europejczyka? Albo chociaż jeszcze jednego Meksykanina...
Po dotarciu do przedszkola okazało się, że popołudniowe zajęcia odwołano i dzieci idą spać. Co więcej, strażnik przyniósł grubą kopertę zaadresowaną do mnie, a w niej, wysłane przez tatę, moje ulubione magazyny. Wpadłam na chwilę do mieszkania, zmieniłam kozaczki na klapki i poleciałam do herbaciarni. Rozkoszując się ciepłymi promieniami jesiennego słońca leniwie przejrzałam pachnące nowością magazyny. Na więcej niestety słońca nie starczyło i trzeba było podnieść się z wygodnego fotela i przetransportować cztery piętra wyżej, do mieszkania. Zaraz zajmę się zdjęciami z parku, a później, korzystając z pogody, wywieszę pranie. I będzie czas na kolacje, a po kolacji na spanie.
Jaki miły, miły dzień! W taki dzień rzeczywiście nie trudno cieszyć się życiem. Ciekawe, co o tym myśli Denna?
wieczorem
I jak tu nie wierzyć w karmę, fatum, czy cokolwiek w tym guście, skoro kiedy wracam sobie spokojnie z kolacji, w ręku niosąc siatkę pachnących jabłek, zza drzwi sąsiadki na drugim piętrze grzmi z telewizora mazurek Dąbrowskiego? ^^~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz