niedziela, 6 lipca 2008

foto

Wczorajsza wyprawa do centrum zaowocowała rozczarowaniami - Arturo nie spodobał się klub, do którego dotarliśmy po dwóch godzinach poszukiwań, a ja dostałam prawdziwych drgawek na widok cen aparatów fotograficznych (około dwukrotnie wyższych niż w Polsce). Czy to możliwe? Wysyłanie aparatu z Polski do Chin byłoby chyba największym absurdem, jaki można sobie wyobrazić. Zdawało mi się, że powinno być odwrotnie... Mój aparacik naprawdę nie nadaje się do niczego.

Przez sprawę aparatu chodzę na prawdę wściekła.



Poniżej kilka zdjęć z Pingguo. Jak bardzo cieszę się, że nie musiałam tam zostawać. Longquan jest zdecydowanie bardziej w moim guście.



Przedszole. Okropny moloch, paskudztwo z zewnątrz, wewnątrz śmierdzące stęchlizną.

Widok z okna mojego tymczasowego mieszkania. Na zdjęciu ma jakoś więcej gracji niż w rzeczywistości...

Na prawde obskurne centrum Pingguo.


Teraz czekam tylko na to, aż dorwę w miarę dobry nowy aparat i dla kontrastu będę mogła wrzucić widoczki z mojego uroczego Longquan. Do tego czasu lepiej się do mnie nie zbliżać. Jestem na prawdę zła...

Acha, zapomniałabym. Ja i mój dostęp do internetu, murek na pierwszym piętrze. Oczywiście tylko w nocy, bo w dzień jest tam zbyt gorąco. To już Longquan, ale niestety cały czas nie na swoich śmieciach. Ech...




I jeszcze Chengdu nocą. Ja i Tony Leung. I to by było na tyle jeśli chodzi o randki w Chinach xD Niestety dla Arturo okazało się zbyt skomplikowane zrobienie zdjęcia z tej perspektywy, o którą mi chodziło...


Idę na siłownię. W przeciwnym razie poziom mojej złości przekroczy dopuszczalne limity i wydarzy się jakaś katastrofa.

Brak komentarzy: