czwartek, 10 lipca 2008

codzienność mi się podoba

Próba załatwienia z przełożonymi kwestii wynajmu mieszkania rozstroiła mnie do tego stopnia, że po pracy byłam zbyt głodna, żeby iść do upragnionej sauny. Przedszkole jest bardzo blisko od osiedla, gdzie teraz mieszkam, zbyt blisko by brać rower, namówiłam więc Arturo na przechadzkę w stronę straganu z grillowanymi różnościami. Droga do niego wiedzie przez główną handlową ulicę Longquan. Nie jest to centrum, ale to właśnie tutaj około trzynastej powstaje swojego rodzaju bazar. Tu wczoraj kupiłam parę adidasów za 25 juanów. Dobra cena.

Napełniwszy żołądek grillowanym mięsem, warzywami, wszelkiego rodzaju flakami i morskimi paskudztwami, rozejrzałam się wśród straganów. Od razu wpadł mi w oko słomkowy kapelusz z szerokim rondem i przypomniała mi się bohaterka filmu „L'amant”. Sprzedawca poinstruował mnie, że kapelusz przeznaczony jest dla mężczyzn, tym prędzej dobyłam więc z porfela cztery yuany i wsunęłam kapelusz na głowę.

Mieszkańcy Longquan ledwo przyzwyczailili się do laowai kupującej warzywa na sztuki, a ta wariatka teraz paraduje po mieście w męskim kapeluszu.

Nie tylko dla mnie to w jakimś sensie jest koniec świata.


W poszukiwaniu połączenia z internetem usiadłam na tarasie w mieszkaniu Arturo i popijam z plastikowego kubka jaśminową herbatę. Upalne powietrze przestało być idealnie nieruchome już dzisiejszej nocy, później kilka wielkich kropel deszczu spadło koło czternastej, a teraz gdzieś poza granicami Longquan czai się burza i gdy tylko zapadnie zmrok rozpęta się coś, czego w Polsce nigdy nie widziałam, a co miałam okazję przeżyć pierwszej nocy w Pingguo.

Tuż przed moimi oczami przeleciała niebieska ważka. Mam nadzieje, że to znak zapowiadający ulewę. Cztery dni temu skuszona słońcem usiadłam na tarasie rozkoszując się gorącem. Tego samego wieczora czułam się jak po wypiciu kilku setek wódki bez należytych odstępów. Myślę, że kupno kapelusza ma też swoje praktyczne uzasadnienie...

Longquan to kilka osiedli takich jak to, w którym usytuowane jest mieszkanie Arturo, dwie, czy trzy ulice, pełne straganów, kilka sklepów w stylu zachodnim (centrum) i osiedle z moimi ukochanymi basenem i siłownią. Kontrast jest oczywisty.

Plujący co chwila flegmą sprzedawca zabija listewką muchy. Muchy, niepomne zagrożenia, spokojnie przechadzają się po kapiących od tłuszczu kawałkach mięsa. Mięso wisi na metalowych hakach i wydziela odór, który przyprawia o zawrót głowy.

Przy drzwiach do basenu śliczna dziewczyna ubrana w śliczny mundurek wskazuje mi drogę dłonią w idealnie białej rękawiczce, a przy przebieralni dostaje idealnie biały ręcznik. Z pozoru – wszystko jest idealnie. Dopiero po chwili można dostrzec, że całe osiedle z basenem, to w rzeczywistości twór bardzo chiński. Za nie więcej niż pół roku żadna z eleganckich szafek w przebieralni nie będzie się zamykać, a kafelki na dnie basenu będą groziły skaleczeniem. Minie jeszcze kilka lat, nim Chińczycy zorientują się, że luksusu nie da się udawać.


Nie wiem, co sprawiło, że Longquan mnie urzekło. Może to porównanie do paskudego Pingguo, a może to, że śmiejący się na widok blondynki w kapeluszu mieszkańcy są w gruncie rzeczy bardzo mili. Kobieta, od której prawie codziennie kupuję miskę pysznego makaronu, zawsze nakłada mi podwójną porcję i patrzy uważnie, czy wszystko zjadłam. Młode przedszkolanki koniecznie chcą mnie wyciągnąć na zakupy, starają się mówić po angielsku i chętnie tłumaczą mi wszystko, czego nie rozumiem po chińsku (nie rozumiem większości oczywiście).

Na prawdę mi się tu podoba i ani trochę nie żałuję przyjazdu. Kupiłam za równowartość dolara sześć filmów z Jetem Li. Idę oglądać kolejny. Później od razu zasnę, bo rano muszę przywitać przy drzwiach przedszkola małe skośnookie stworzonka, które na mój widok wołają „Sofi-mama!”.

Moja chińska sielanka.


Chciałabym napisać, że spadły pierwsze krople deszczu, niestety nic takiego się nie stało i nadal jest upalnie. Ale burza przyjdzie, nie tylko niebieska ważka, ale i ból kolana upewnia mnie, że to kwestia kilku godzin.


(niewiele brakuje mi do szczęścia. boże narodzenie za pięć miesięcy...! :*)


1 komentarz:

neko pisze...

Hej^^
tu fanka z grona się kłania^^
L'amant to jeden z moich ulubionych filmów. Ach... Tony Leung Ka Fai *_*
Jakże byłam ostatnio zawiedziona ogladajac Pingguo (Lost in Beijin)- Mój chiński kochanek :D to juz stary mężczyzna T_T - ech, a był taki... gorący... w tym 1992 roku.
Jednym słowem, zazdroszczę kapelusza.
A przy okazji to podpekińskie Pingguo to też jak jabłko się pisze, czy inne tony i krzaki?