czwartek, 22 stycznia 2009

Pekin Pekin Pekin Pekin!!!!

Napisałam kiedyś, że wystarczy wsiąść w samolot do Pekinu, żeby po dziesięciu godzinach lotu przespacerować się po placu Tiananmen. W moim wypadku sprawa okazała się trochę bardziej skomlikowana, bo nie tylko wsiadłam w samolot do Pekinu, ale i przejechałam pociągami całe Chiny z północy na południe i z powrotem. Cztery razy wsiadałam w samolot w Azji, zdążyłam nawet nauczyć się kilku chińskich słów, a na placu Tiananmen nie byłam.

Wysiadłam dziś z pociągu i, gdy tylko pozbyłam się plecaka, skierowałam swoje kroki właśnie tam, na plac Tiananmen. Pekin jest zamarznięty na kość. Ja też szybko zamarzłam. Temperatura odczuwalna: minus dziewiętnaście stopni Celsjusza. Wyjęcie aparatu fotograficznego grozi poważnymi odmrożeniami, zwłaszcza komuś, kto ostatni miesiąc spędził na Filipinach. Ledwo dotrzęsłam się pod portret Mao, po drodze zaliczając smażony ryż z jajkiem, ledwo zdążyłam wyciągnąć aparat, a dziesięciu w równych rządkach biegnących żołnierzy przegoniło mnie i okutaną w różowy szalik Chinkę. „Nie wolno” - tyle usłyszałam i zmuszona byłam wrócić do hostelu. Jest po prostu za zimno, żeby usiłować dowiedzieć się o co chodzi. Jeśli zamarza wyświetlacz telefonu, znaczy, że jest zdecydowanie za zimno.

Jutro mam spotkać się z Arturo. Nie wyobrażam sobie zwiedzania Pekinu w ten ziąb, może uda mi się pożyczyć od niego więcej ubrań?

A teraz siedzę sobie w ciepłym salonie Peking Youth Hostel i błogosławię herbatę imbirową. Choć dłonie nadal mam zgrabiałe.

Brak komentarzy: