środa, 28 stycznia 2009

Dżu ni Czun Dzie kłajle!!!!! xD *

Z przytulnego hostelu przeniosłam się do mieszkania Arturo. Niewątpliwą wadą mieszkania jest prawie kompletny brak okien, niewątpliwą zaletą – sprawne ogrzewanie i bojler. Obecność Arturo też należy do zalet. Bilans wypada na plus. Mieszkanie, ze swoimi kiedyś białymi ścianami, brakiem mebli i wykafelkowaną podłogą, przypomina mi moje pierwsze chińskie lokum - w Pingu. Pierwszej nocy u Arturo, mogłam wywołać w sobie żywe wspomnienie tych samych uczuć, w których towarzystwie zasypiałam pierwszej nocy w Pingu. Byłam wtedy troszkę samotna. Byłam bardzo daleko od wszystkiego, co znałam. Teraz, nie dość, że Chiny przestały być końcem świata i czuje się tu zupełnie normalnie, zupełnie u siebie, to jeszcze od Warszawy dzielą mnie dwie tylko dwie doby. Do momentu, w którym w piątek wysiądę z samolotu na Okęciu, wszystko wydaje się idealnie przewidywalne, wszystko jest odwrotnością tego, co było pół roku temu. Pół roku temu, gdy czekałam na samolot do Chin, przede mną była niewiadoma. W sumie, prawdopodobnie wcale nie większa, niż gdybym cały ten czas spędziła w Warszawie, ale na pewno bardziej jaskrawa. Tak jaskrawa, że niepewność i strach, które dopadły mnie pierwszej nocy w Pingu, byłam w stanie przywołać przedwczorajszego wieczora. Pamiętam upał, pamiętam burzę, pamiętam awarię elektryczności. I te owady. Przedmieścia Pekinu latem.

A teraz Pekin wczesną wiosną. W rozumieniu Chińczyków lunarny Nowy Rok, to początek wiosny. I rzeczywiście, od wczoraj jest o dziesięć stopni cieplej i zimno nie kąsa już wściekle w każdą odsłoniętą część ciała. Byłam nawet w stanie wyprawić się z całym narodem chińskim, który w wakacje postanowił zwiedzać, na spacer po Wielkim Murze. W ostatnim czasie odhaczyłam sporo dziecięcych marzeń, robiąć miejsce na nowe... Teraz, w miejsce marzenia o zobaczeniu Wielkiego Muru, wstawiłam marzenie, żeby przejść jakieś sto kilometrów wzdłuż jego najdzikszych fragmentów. Z dala od całego narodu, który zwiedza w wakacje.

Rok Wołu rozpoczęłam hucznie. Wyrównałam tymsamym bilans po „naszym” Nowym Roku, kiedy to spacerowałam po plaży z butelką rumu w ręku.

Arturo surowo nakazał imprezę, wzięliśmy więc taksówkę do Beihai, gdzie spotkaliśmy się z trzema grupami zagranicznych nauczycieli. Tymi, co wyjeżdżali z Chin, tymi, co mieli jeszcze zostać, i z tymi, co dopiero przyjechali. Wszyscy wydali mi się nadludzko ogromni, co potwierdziło moje smutne przypuszczenia, że nie urosłam, tylko Azjaci są malutcy.

Później były fajerwerki i dużo drinków. A później Arturo stwierdził, że jesteśmy starzy. Odwróciłam się w moim fotelu i zapytałam chłopaka, który siedział najbliżej, ile ma lat. Zupełnie zaskoczony, powiedział, że dziewiętnaście. To samo pytanie skierowałam do jego znajomka i tym razem odpowiedź była jeszcze gorsza. Osiemnaście. Arturo miał rację. Cholera.

Chyba powinnam przestać bawić się w jeżdzenie pociągiem po Chinach i zająć się czymś poważnym. Problem w tym, że zupełnie, ale to zupełnie nie mam na to ochoty. Najbliższe pół roku, uniwersyteckie pół roku, będzie w pewien sposób poważne. Mam nadzieje, że na wiele innych sposobów będzie też zupełnie nie poważne. A później, a później to się zobaczy.

Może dobrze było by zająć się jeżdżeniem pociągami po Japonii?

Zobaczy się później.


*祝你春节快乐! Zhu ni Chun Jie kuaile! Szczęśliwego Festiwalu Wiosny!


Brak komentarzy: