wtorek, 17 czerwca 2008

Sesja

Jestem tak bardzo zmęczona, że nie mam siły ani na radosne oczekiwanie, ani przedwyjazdową panikę. A przecież te ostatnie dni przed wyjazdem to już jakby część przygody i powinny należeć już do tego czasu, który odmierzają chińskie - nie polskie - zegarki.

Po sesji zostaną mi trzy dni do wyjazdu.

Z iloma osobami nie zdążę się pożegnać tak, jakby należało? Nie mogę się pozbyć wrażenia, że te pożegnania mają jakąś nadnaturalną moc sprawienia, że wszystko będzie dobrze (że w ogóle dotrę na miejsce?).

Wydawało mi się, że mój studencki, oświecony, orientalistyczny umysł nie pozwoli sobie na myśl, że Chiny to jakiś tajemniczy koniec świata z którego się nie wraca. Phi, wielkie rzeczy. Dziesięć godzin w samolocie i spacer po placu Tiananmen.

Myliłam się. Chiny - to zdecydowanie jest koniec świata..

1 komentarz:

MM pisze...

Chiny to środek świata :P

A z myśli, że odliczanie to początek przygody pewnie będziesz się śmiała krótko po postawieniu stopy na chińskim lotnisku...